Niesztampowy pomysł na imprezę integracyjną!
Muzyka skalnego Podhala
W dobie, gdy muzyka góralska, podbija serca ludzi z całego świata, a nie zawsze już porusza samych górali, coraz trudniej wyobrazić sobie jak rodziła się ta „muzyka nopiekniejso na świecie”. Inaczej brzmiały Tamte dźwięki, bo i inni byli Tamci ludzie, inny Tamten świat...Pierwsi mieszkańcy północnej strony Tatr z XI w.: banici, uciekający przed gniewem panów mieszczanie i chłopi, osadnicy spod Krakowa, Sandomierza, Szczyrzyca, przynieśli pierwszą, brzęczącą nutę gęsiołków, która pewnie nie odbiegała daleko od tej nizinnej. W późniejszych stuleciach przywędrowali tu wolni pasterze wołoscy. Przez wieki, w krótkie okresy tatrzańskiego lata hale i doliny napełniały się zbyrkiem dzwonków, pokrzykiwaniem i pogwizdywaniem, krzykliwym, wysokim śpiewem juhasów, zalotnym wyskaniom pasterek. Owiecki na holi frejerecka we wsi dejze panie Boze coby my sie ześli Na tatrzańskiej hali, rodził się oryginalny wielogłosowy śpiew; rozpoczynany zwykle przez jedną osobę, do której po chwili dołączają kolejne głosy: drugi - zazwyczaj dobierany w odległości tercji, kwinty, rzadko kwarty, czasem wyodrębniający się - trzeci, by zakończyć na jednej wysokości – unisonie. Juhasi i mali honielnicy grywali na wystruganych przy watrze piszczałkach, wygrywając co raz to inne warianty nut wierchowych.
Przedej-ze se, przedej piscołecke śklannom coś na niej piskowoł pod tom mojom ścianom Baca, graniem na trombicie dawał sygnał juhasom, że czas na dojenie, albo ostrzegał przed niebezpieczeństwem, np. napadem zbójników. Tylko nieliczni umieli „wyzdajać” dwojnicę, złóbcoki czy dudy. Zwłaszcza dudy były konieczne podczas święta pasterskiego w dniu św. Jana, gdy dziewczęta mogły po raz pierwszy w nowym roku zatańczyć z juhasami przy szałasie. Aby zagrała cała ówczesna „muzyka”: prymista na złóbcokach, dudziarz i basista, zbierano muzykantów z kilku hal. Janicku z dudkami zabier siy podź s’nami na drugom dziedzine pociesyć dziewcyne W codziennej walce z surowym klimatem, w ciężkiej robocie gazdowskiej i juhaskiej, ale za to w nadzwyczaj pięknym otoczeniu, powstawały pierwsze „śpiewki” i „nuty”; ostre, krótkie, zwięźle wypowiadające gwałtowne emocje i uczucia „ludzi gór”.
Z pokolenia na pokolenie przechodziły melodie używane w chwilach uroczystych obrzędów i śpiewane po chałupach podczas wieczornych posiadów w srogie, długie zimy. Coraz większe uciski ze strony starostów nowotarskich, skłaniały do szukania lżejszego życia na polowackach i w towarzystwach zbójnickich, wędrówek za robotą przez węgierskie niziny aż nad Adriatyk czy Morze Czarne. Stamtąd przynoszono nie tylko „dudki”, materiały na gorsety, muszelki, którymi ozdabiano kapelusze, ale i nowe „nuty”: słowackie, łemkowskie, morawskie, węgierskie, rumuńskie, chorwackie. Nie bez znaczenia dla rozwijania podhalańskiego repertuaru muzycznego, była również, niekiedy aż dwunastoletnia, służba w wojsku monarchii austro-węgierskiej. Ówcześni Podhalanie, jednak nie kopiowali tamtej muzyki, każdą nutę „zgóralszczali”, oswajali, „zdajali” na swój oryginalny sposób. Śpiewali w oparciu o skalę (rodem z bez-otworowej fujary), nazwaną przez muzykologów gamą podhalańską, z kwartą lidyjską i obniżonym VII stopniem, np. sabałową: Ej, tańcowała liska napośród gruliska nie tańcujze lisko nie twoje grulisko Przy graniu do tańca, „pod nogę”, po dodaniu prostego akompaniamentu, melodie zapożyczone z południa stawały się swojskie, odrębne, nabierały charakteru podhalańskiego.
Każdy tancerz miał swoją ulubioną melodię, stąd nazwy: „Pęksowa”, „Rojowa”, „Gadejowa”, „Matejowa”. W synkopowanym rytmie z akcentowaniem na pierwszej nucie o krótszej wartości, widać wpływ muzyki węgierskiej. „Nuty” są krótkie, wesołe, w tonacjach durowych, posiadające zawsze metrum parzyste, a każdy muzykant swoim talentem, w jak najciekawszej improwizacji, odmieniał je wariantowo. Wariacyjność prymu to jedna z najważniejszych cech muzyki podhalańskiej. Zaobserwował to już w 1832 r. Seweryn Goszczyński i opisał w „Dzienniku podróży do Tatrów”, że muzyka ta „jest niby jednotonna, ale tak rozmaita, tak jakaś nieskończona, że mieszkający nawet od dawna między góralami wygrać jej nie mogą”. Akompaniujący w jednostajnie prosty, więcej rytmiczny niż harmoniczny sposób, „basista” pozwalał „prymiście” na skracanie wartości jednych nut na korzyść innych tzw. rytm rubato
„Sekundujący” na złóbcokach lub skrzypcach, wtórował jakby drugim głosem na „hrubsyk strunak”, co ma swój rodowód w wiekach renesansu, a może i sięga czasów średniowiecznych rybałtów. Pod wpływem muzyki węgierskiej, gdy skrzypce stawały się bardziej popularnym instrumentem, górale coraz częściej sięgali po technikę akordową akompaniamentu. Tak, końcem XIX-go wieku, skrystalizował się skład tanecznej kapeli góralskiej uważany dziś za „klasyczny”: prym, sekund I, sekund II, trzystrunowe basy - w pełni objawiła się wielogłosowość instrumentalna. Na oczach pierwszych badaczy i „odkrywców” Tatr, muzyka góralska przeżyła swój wielki rozwój. Repertuar pierwszych zakopiańskich kapel skrzypcowych, na czele z Obrochtami, był już bardzo szeroki; obejmował stare nuty z pięcio- i sześciotaktowymi zdaniami muzycznymi (wierchowe, ozwodne, sabałowe), drobne i krzesane z frazami czterotaktowymi, mające często swój rodowód w polskich nizinnych oberkach, marsze. Te ostatnie, „podsłuchane” po południowej stronie Tatr, miały czterotaktową budowę frazy, ale grywane były wolniej; świetnie nadawały się do podkreślania wyjątkowości uroczystych chwil np. w czasie powitań przyjeżdżających w góry gości. Podobnie, nuty do zbójnickiego, które adaptowano tak szybko jak zmieniała się istota tańca zbójnickiego – od dzikiego, tańczonego na małej przestrzeni, bardzo indywidualnego, improwizowanego przez paru juhasów, po tańczony w dużych grupach „zbójnicki estradowy”. Na cześć „króla Tatr”, Bartuś Obrochta „uzdajał” specjalny „Marsz Chałubińskiego”, który wraz z napisanymi później słowami autorstwa Kazimierza Przerwy-Tetmajera stał się sztandarową pieśnią górali: „Hej! idem w las – piórko sie mi migoce Hej! idem w las – dudni ziemia, kie kroce! Ka wywinem ciupazeckom – krew cerwonom wytoce!
Ka obyrtem siekiereckom – krew mi spod nóg bulkoce!” Legenda sławnych zbójników, miłujących nade wszystko wolność, „równających świat”, szukających szczęścia po „uherskiej” stronie Tatr, będzie i współcześnie towarzyszyć w spojrzeniu na górali. Nie można pominąć związków „nut” podhalańskich z pieśnią polskich nizin. Od zawsze na Podhalu grywano krakowiaki i polki. Choć obecne na tych terenach nieliczne dwory nie miały wielkiego znaczenia w popularyzacji pieśni znanych w innych polskich regionach, górale wyprawiając się „na kośbę” w lubelskie czy mazowieckie. Przynosili z tych wędrówek melodie i teksty, które do dziś ogrywają bardzo istotną rolę podczas obrzędu weselnego. Każda pieśń, jak i każdy uczestnik tego ceremoniału mają swoje, ustalone w tradycji miejsce i rolę, m.in. śpiewane przy wyjściu do ślubu: Siadoj Maryś na wóz warkocki se załóz załóz do Kołecka boś juz nie dzieweczka Siadoj na sanie moje kochanie nic nie pomoze twoje płakanie nadaremne zole, płace bo na polu konie klace na cie Czekajom Oprócz przekazywanych od pokoleń przyśpiewek weselnych, ciągle spontanicznie powstają nowe teksty, zwłaszcza w czasie „cepowin”. Twórczość w tym zakresie jest i dziś bardzo żywa. Nie dom papierusow bo one nie zdrowe bo po papieru sak racysko gotowe!
Dopiero w XX wieku, niektóre góralskie kapele zaczęły grać melodie w tonacjach mollowych, gdyż dotychczas nawet nuty janosikowe (np. Krzysiowa) nie miały smętnego charakteru. Przyczynił się do tego Andrzej Knapczyk – Duch z Cichego, który czerpiąc motywy z muzyki sąsiednich regionów tworzył melodie balladowe, układał do nich teksty opowiadające o Janosiku i uczył bardziej skomplikowanego harmonicznie i rytmicznie akompaniamentu innych muzykantów. Jako pierwszy muzykant góralski grał w pozycjach na skrzypcach, a nawet na złóbcokach, do których przymocował podbródek. Rozbudowywał skład kapeli nawet do siedmiu osób. Stworzone przez niego melodie bliższe charakterem dawnym „nutom” góralskim przyjęły się lepiej, zaś te, które posiadają zbyt skomplikowaną formę (np. „Śmierzć bacy”) są prawie nie znane muzykantom góralskim. Duch otworzył jednak kolejną epokę w muzyce góralskiej. Jego Marsz Podhalański jest niemal hymnem góralskim: Hej, tam od Tater, od siwyk Tater hej, poduchuje holny wiater hej, poduchuje, leci z nowinom ze strzelcy idom ku dolinom.
Na samym przedzie Galica jedzie śtyry tysionce wojska wiedzie śtyry tysionce chłopców góroli hej, z ciupagami na Moskoli Po II wojnie światowej zainteresowanie muzyką góralską nie ustało. W 1952 i 1955 roku zostały zorganizowane w Zakopanem dwa konkursy Kapel Podhalańskich. Zagrało wtedy około stu „muzyk”, a wśród nich laureaci czołowych miejsc: Obrochtowie z Zakopanego, Chotarscy z Kościeliska, Kapela Dziadońki z Bukowiny, Kapela Tokarza z Jesionkówki, Styrczulowie-Maśniaki z Kościeliska, Trebuniowie-Tutki z Poronina. W 1962 r. zespół im. Klimka Bachledy wystawił po raz pierwszy operę ludową wg libretta J.Reimschussla „Jadwisia spod regli”. Znacznie powiększony skład kapeli góralskiej wzbudzał wielkie kontrowersje. Po raz pierwszy wzbogacono brzmienie o zrekonstruowane piszczałki, dudy i trombitę. Od tego czasu powstało wiele kapel góralskich, zespołów regionalnych, zwłaszcza w ostatnim czasie przybyło wielu młodych muzykantów, którzy mają możliwość uczenia się muzyki w sposób zorganizowany. W czasie wizyty Jana Pawła II w Zakopanem w 1997 r. zagrało równocześnie 150 muzykantów.
Muzyka góralska nie jest zapomnianym, muzealnym reliktem przeszłości. Słyszymy ją na występach, konkursach, festiwalach, podczas uroczystości państwowych i świąt kościelnych, a co może istotniejsze - na chrzcinach, weselach i pogrzebach. Jednak, czy uda nam się tworzyć ciągle na nowo tę muzykę, jak robili to nasi dziadowie, z zachowaniem jej odrębności i najważniejszych cech, czy będziemy tylko „płonymi” odtwórcami ? Czy nie będzie „cepeliadą”, ale prawdziwą, żywą sztuką na wysokim poziomie, tworzoną z zamiłowaniem i etosem, właściwym dawnym Podhalanom ?
Autor: Krzysztof Trebunia-Tutka
Zapraszamy do zabawy razem z Karpackimi Zbójami!